czwartek, 21 maja 2015

Plan pracy

Pamiętam dobrze ten czas, gdy pisałam moją pierwszą powieść. Robiłam to bez planu, na żywioł, za to z ogromnym entuzjazmem. Nie potrzebowałam ściągi z imionami i charakterystyką postaci, gdyż wszystkich "znałam" jak własną kieszeń. W miarę, jak zaczęło przybywać manuskryptów, musiałam sięgnąć po pomoce naukowe (niech żyje excel - dobry arkusz kalkulacyjny przydaje się nie tylko w pracy biurowej!). Postaci zaczęło przybywać w postępie geometrycznym - na każdą książkę od kilku do kilkudziesięciu osób, które powinny mieć zawsze ten sam kolor oczu i włosów, to samo imię i nazwisko. Przyszedł więc czas na zdecydowane zmiany w metodach pracy.

O zaletach pisania ściśle wg planu przekonałam się przy pracy nad "Bańkami mydlanymi". Wcześniej robiłam tylko wstępny szkic i czasami pozwalałam, aby fabuła nieco ewoluowała.


Najnowszy tekst ma wyjątkowo szczegółowy plan oraz arkusz pomocniczy. Codziennie staram się napisać chociaż parę zdań, aczkolwiek gdy piszę, ustalam sobie cel do zrealizowania (chodzi mi o liczbę znaków do napisania oraz epizod, który ma być opracowany). Czasami udaje mi się go osiągnąć, czasami nie. Cóż, poza pisaniem książek mam jeszcze dom, przyjaciół i pracę. Niemniej jednak w tym co robię ważna jest samodyscyplina - wciąż to podkreślam. Dzięki temu mogę się pochwalić - napisałam już niemalże połowę zaplanowanego tekstu.



Nie muszę się spieszyć, nie ściga mnie żaden deadline (zmora autorów podpisujących umowy na "pomysł na książkę"), a jednak tekstu przybywa we w miarę regularnym tempie. Nic na tym nie cierpi: dom funkcjonuje, rodzina ma wystarczająco dużo mojej uwagi, kot jest wygłaskany tyle, ile mu się należy, mam także czas na biegnie. I tylko telewizor łypie na mnie z kąta tęsknym okiem ekranu - temu złodziejowi czasu nie poświęcam prawie nic.


Wracając do samodyscypliny - myślę, że to ważna cecha, której można się nauczyć, chociaż nie jest łatwo. Zawsze pojawiają się w myślach jakieś niesforne diabliki, które wymachują widełkami i kuszą, aby zająć się czymś przyjemniejszym. Cóż, moje życie to nieustająca walka z tymi koszmarnymi istotkami. Gdybym im uległa, nie napisałabym ani jednej książki, nie przebiegłabym ani jednego kilometra. Nie byłabym tym, kim jestem.
 



Przemysław Kot uśmiecha się przez sen. Ciekawe, o czym śni?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz