środa, 25 kwietnia 2018

Wszystkie pory uczuć. Wiosna

Są takie powieści, obok których nie można przejść obojętnie. Zdecydowanie należy do nich najnowsza publikacja mojej młodej koleżanki "po piórze" Magdaleny Majcher. Młodej wiekiem, bo dorobkiem już dość bogatej :)
Należę do grona szczęśliwych osób, które przeczytały absolutnie wszystkie powieści tej pisarki, włącznie z pewnym nieopublikowanym tekstem. Kibicowałam Madzi od samego początku jej kariery literackiej, zakładając, że świetnie sobie poradzi na rynku wydawniczym i zyska grono wiernych czytelniczek. Muszę z przyjemnością stwierdzić, że Magda doskonale sobie radzi, i z powieści na powieść jest coraz lepsza, a poprzeczkę ustawiła sobie naprawdę wysoko.

"Wszystkie pory uczuć. Wiosna" jest to przejmująca opowieść o sile miłości i tęsknocie za macierzyństwem (opis z okładki). Trudno nie zgodzić się z tymi słowami.

Autorka doskonale wczuła się w rolę kobiety, która pragnie potomstwa, lecz z przyczyn zdrowotnych (anatomicznych) nie może urodzić dziecka.
Główna bohaterka, Ewelina, jest na pozór szczęśliwą kobietą. Ma wprawdzie za sobą nieudane małżeństwo i rozwód, lecz w jej życiu jest wspaniały mężczyzna - drugi mąż, idealnie dobrana połówka jabłka. Ich życie układa się bardzo dobrze, są ludźmi o stabilnej sytuacji materialnej. Do szczęścia brak im tylko malucha, który dopełniłby ten związek. Wiedząc, że dla nich jedynym sposobem na rodzicielstwo jest adopcja, postanawiają podjąć kroki w tym kierunku.

Piękna decyzja, nieprawdaż?

Postronnej osobie, która nigdy nie miała do czynienia z adopcją wydawać by się mogło, że w momencie, gdy dziecko trafia do rodziców adopcyjnych historia kończy się fajerwerkami. Wszak wszyscy powinni być szczęśliwi: rodzice, ponieważ mają upragnione dziecko, dziecko, ponieważ dostaje upragniony dom i rodziców.

I nagle zonk! To wcale tak nie działa!

Jeśli do tej pory myśleliście, że adopcja ma tylko tę jasną i pogodną stronę, to tkwicie w błędzie. Otóż nic bardziej mylnego, ponieważ od pierwszych wspólnie spędzonych chwil pojawiają się problemy z przystosowaniem. Wszak jeśli nie jest to niemowę, a dziecko kilkuletnie, to ma już własne upodobania i nawyki, których lepiej nie zmieniać. A jeśli odbiegają od przyjmowanych powszechnie standardów, to korygowanie ich jest prawdziwym wyzwaniem.

Czy to wystarczy?
Nie!

Magda Majcher postanowiła bowiem zmierzyć się że znacznie trudniejszym zadaniem. Bo nie dość, że para adoptuje dość dużego chłopca, to jeszcze jest to dziecko z licznymi schorzeniami i niedoborami intelektualnymi. Adoptowany Piotruś został urodzony przez kobietę, która w trakcie ciąży nie stroniła od alkoholu, co skutkowało wieloma wadami wrodzonymi określanymi w skrócie jako FAS, czyli alkoholowy zespół płodowy. Więcej na ten temat możecie poczytać choćby TUTAJ, choć Wikipedia nie wyczerpuje tematu. Tak więc pisarka podjęła się wielkiego wyzwania, by nie tylko przybliżyć czytelnikom trudności i procedury adopcyjne, ale jeszcze pogłębiła ten problem.

Serdecznie polecam Wam lekturę tej powieści. To ważna pozycja na rynku literatury obyczajowej. Nawet jeśli nie wyczerpuje merytorycznie tematu schorzenia, to i tak daje ogromne wyobrażenie tego, z czym zmagają się zarówno dzieci jaki i opiekunowie osób obarczonych FAS. Wielką zaletą tej powieści są pięknie nakreślone sylwetki (Brawo za teściową!) oraz plastyczny, przystępny język.

Myślę, że po tej lekturze nikt nie zaproponuje ciężarnej kobiecie kieliszka czerwonego wina "na krew".

Za możliwość zapoznania się z tą fascynującą lekturą dziękuję Wydawnictwu Pascal oraz Magdalenie Majcher.


poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Spotkajmy się w Krakowie

Mam dobre wieści dla osób, które nie zdążyły dotrzeć na spotkanie autorskie w Nowej Hucie. Otóż kilka dni po premierze piątego tomu sagi "Spacer aleją Róż" będę gościem księgarni Bonito.

Serdecznie zapraszam!


Spotkaliśmy się w Nowej Hucie :)

Przyznaję, że przed spotkaniem z czytelnikami z Nowej Huty odczuwałam lekką tremę. Wszak chodziło o miejsce, które opisuję w mojej sadze "Spacer aleją Róż". Jak się okazało, trema była absolutnie niepotrzebna, gdyż w Filii nr 48 Biblioteki Kraków spotkało mnie szalenie sympatyczne i ciepłe przyjęcie.




Zasadniczo powinnam trochę doprecyzować i uściślić jeden fakt: osiedle Bohaterów Września, gdzie mieści się wzmiankowana biblioteka, leży obecnie na terenie dzielnicy Mistrzejowice, gdyż 1991 roku Nowa Huta została podzielona na mniejsze jednostki. W tamtym czasie ja także przestałam być oficjalnie Nowohucianką - pewnego dnia okazało się, że mieszkam w Bieńczycach. Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ dla mieszkańców wschodnich obrzeży Krakowa, mimo zmian dokonanych nowym podziałem administracyjnym, to wciąż jest Nowa Huta i zapewne jeszcze przyszłe pokolenia będą uważać siebie za Nowohucian. Tak: w pierwszej kolejności Nowohucian, a dopiero w następnej kolejności za Krakowian. To miejsce ma bowiem w sobie jakąś magię. Fenomen, który sprawia, że mieszkańcy tego rejonu nadal mówią, że jadą do Krakowa, gdy mają do załatwienia jakąś sprawę na Starym Mieście. Wiem o tym doskonale, gdyż zapytałam o ten temat podczas rozmowy z czytelnikami :)



Na spotkanie przyszło sporo osób. Byli to zarówno ludzie urodzeni i wychowani w Nowej Hucie, jak i tacy, którzy pojawili się w niej stosunkowo niedawno. I wszystkich łączyła jedna pasja - ogromna sympatia dla miejsca zamieszkania. Za serce ujęła mnie pewna leciwa dama, która oznajmiła, że w Nowej Hucie mieszka mniej więcej od roku, ale jest Nowohucianką - bo właśnie tak się czuje. 

 
Zasadnicza część spotkania poświęcona była mojej fascynacji dzielnicą, jej historią, architekturą oraz znanymi Polakami, którzy byli bądź są związani z tym miejscem. W przyjemnej atmosferze dyskutowaliśmy sobie o tym wszystkim, zgromadzeni goście chętnie dzielili się swoimi spostrzeżeniami oraz anegdotami z życia dzielnicy.

Ach! Żyć nie umierać. Wspaniałe spotkanie. Bardzo sentymentalne, ciepłe i przyjemne.


Na zakończenie otrzymałam kwiaty - oczywiście róże, bo jakże inaczej, skoro myślą przewodnią był wspólny spacer aleją Róż? 

Bardzo ucieszył mnie również prezent od pań bibliotekarek: interesujący przewodnik po dzielnicy. Na pewno bardzo mi się przyda, ponieważ mogę teraz króciutko nadmienić, że piąty tom sagi wcale nie wyczerpał wszystkich moich pomysłów związanych z tym cyklem. W związku z tym na pewno napiszę jeszcze jakąś powieść osadzoną fabularnie w Nowej Hucie lat 90-tych.







Serdecznie dziękuję za zaproszenie do Filii nr 48 oraz licznie przybyłym czytelniczkom za tak miłe przyjęcie.


Przedstawiam krótką fotorelację - zamieszczone poniżej zdjęcia uzyskałam dzięki życzliwości pań zatrudnionych w bibliotece.






piątek, 13 kwietnia 2018

Chwila zamknięta w fotografii

Wczoraj spędziłam bardzo miłe popołudnie w Bibliotece Publicznej Gminy Biskupice, gdzie już po raz drugi odbył się wernisaż prac niezwykle utalentowanej fotografki Magdaleny Natonek. 


O fotografiach robionych przez Magdę możnaby wiele pisać. Artystka ma niesamowity dar (i anielską cierpliwość) do uwieczniania przyrody oraz architektury. Jest doskonałą obserwatorką otoczenia, a ujęcia w skali makro wręcz rzucają na kolana.

(foto: Amelia Natonek)


Już raz przy okazji świąt zostałam obdarowana przez Magdalenę wspaniałą fotografią, która oprawiona w ramy wisi w moim domu. Wczoraj także opuściłam wystawę z dwoma pracami mojej drogiej koleżanki. Jak tylko kupię do nich ramki, to powieszę je w mojej pracowni literackiej, by cieszyć nimi oczy podczas przerw w pracy.



Pierwsze zdjęcie - zadedykowane przez artystkę mojemu mężowi - przedstawia oczywiście krople rosy na baziach. Z identyfikacją drugiego obiektu można mieć drobny problem, więc podpowiadam, że jest to dmuchawiec z mniszka lekarskiego wykonany w dużym powiększeniu.


Spotkanie uświetnił kuzyn bohaterki wieczory Artur Gotz, którzy śpiewał zabawne piosenki między innymi z repertuaru Kabaretu Starszych Panów.


(foto: Amelia Natonek)
Poniżej wklejam pobraną z serwisu YouTube próbkę popisów wokalnych dżentelmena :) Warto posłuchać tej dowcipnej piosenki.


 A ponieważ spotkanie miało miejsce w Biskupicach, nie obyło się bez spotkania z moją koleżanką "po piórze" Dorotą Gąsiorowską, która bardzo mile zaskoczyła mnie upominkiem w postaci powieści "Antykwariat spełnionych marzeń" - już się cieszę na finezyjną lekturę.


Nie obyło się bez wspólnych fotografii, które z zapałem robiła córka Madzi, Amelka.




Sympatyczna dama po środku to pani Ania - ogromna miłośniczka polskiej literatury.

A jeżeli mili czytelnicy mojego bloga zaglądają na Facebooka, to polecam Waszej uwadze stronę autorską Magdy, na której można podziwiać piękne fotografie: https://web.facebook.com/FotoswiatMagdaleny/