Myślałam, że pociągnę tę opowieść równolegle z jakąś troszkę poważniejszą książką, a tymczasem wszystko wskazuje na to, że Kazia do towarzystwa będzie miała... pracę dyplomową na temat partycypacji pracowników w podejmowaniu decyzji w małych i średnich firmach. Do końca semestru trzeba napisać pierwszy rozdział i obawiam się, że mówiąc o owym rozdziale, promotor nie miał na myśli powieści obyczajowej, lecz poważną rozprawę naukową.
Cóż, Kazia, jako szeregowy pracownik Urzędu Gminy raczej nie partycypuje w decyzjach :-), w pisaniu pracy dyplomowej na pewno mi nie pomoże, trzeba więc zdać się na wiedzę podręcznikową.
Damy radę...
A poniżej świeżutki, jeszcze ciepły fragment pierwszego rozdziału - książki rzecz jasna, a nie pracy dyplomowej :)

Kazia
Lekutko, kipiąc wciąż wściekłością na przygłupie koleżanki z sekcji
kulturalnej, w te pędy ruszyła korytarzem do swojego biurowego pokoju. Gnała
tak szybko, jak tylko pozwalały jej na to obolałe nóżki obute w nieco
przyciasnawe szpilki z mocno zużytymi flekami. Właściwie nawet określenie "mocno
zużyte" nie do końca odpowiadało rzeczywistości, gdyż jeden flek starty był już tak
mocno, że jego żałosna pozostałość była cieńsza niż plasterek żółtego sera,
którym w każdy piątek pani Lekutko okraszała swoją bułkę przygotowywaną z myślą
o drugim śniadaniu w pracy. Drugi flek natomiast, wypadł z obcasa dwa dni
wcześniej, skutkiem czego, Kazimiera Lekutko wydawała odgłos sugerujący, że
kuleje na jedną nogę, gdyż jednym butem tupała głośniej niż drugim. Zdając
sobie sprawę z tego, że ten odgłos jest wyjątkowo głupi, starała się
przemieszczać jak najdyskretniej, czyli, co było do niej zupełnie niepodobne,
stąpać na paluszkach niczym baletnica z „Jeziora łabędziego”, lecz w chwili,
gdy emocje wzięły górę nad chęciami nie wzbudzania taniej sensacji, udawanie
baletnicy umarło śmiercią naturalną.