Wakacje dobiegają końca, dziś na dobre wróciłam do pracy. Chociaż akcja powieści, którą piszę aktualnie rozgrywa się w innej epoce i w innym regionie niż saga "Sandomierskie wzgórza", to jednak obydwa cykle są ze sobą mocno powiązane. Jak? Na pewno niebawem uchylę rąbka tajemnicy.
A na razie zostawiam was z plansza w weselnym klimacie. Weselnym, ale czy faktycznie wesołym?
Dawniej małżeństwo było celem życia dziewczyny. Stare panny nie miały łatwego życia, zmagały się z wieloma trudnościami. Ale życie mężatki też nie było usłane różami. Dla kobiet z niższych warstw społecznych oznaczało niekończący się kierat. Szczególnie trudne było położenie chłopek, które ciężko pracowały od świtu do zmierzchu i dla których nawet niedziela nie stanowiła prawdziwie wolnego od pracy dnia. Wszak trzeba było zadbać o potrzeby rodziny, zajmować się bydłem oraz drobiem, a nierzadko nawet w dzień święty pracować w polu, by zdążyć ze zbiórką plonów przed kaprysami aury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz