Jeszcze do niedawna wydawało mi
się, że nie potrafię funkcjonować bez moich czterech kółek. Samochód był
istotnym elementem życia codziennego i siłą rzeczy, wszędzie nim
dojeżdżałam: do pracy, sklepu, na uczelnię, do kościoła, znajomych i
rodziny. Pod koniec ubiegłego roku miałam urlop, a że w aucie należało
zrobić rozrząd oraz jakieś naprawy, postanowiliśmy, że oddamy je w ręce
mechanika. Pora była dogodna, gdyż akurat samochód nie był mi potrzebny i
liczyłam na to, że nim urlop się skończy - odzyskam mój pojazd. Nie
wzięłam pod uwagę, że ponieważ to przełom roku, może wystąpić
opóźnienie. I tak oto okazało się, że warsztat nie wyrobił się w
zakładanym terminie.
Wsiadłam do ciepłego pojazdu, w którym nie musiałam wcześniej skrobać własnoręcznie szyb. Wygodnie dotarłam na miejsce przesiadki i chwilę później już zmierzałam w stronę biura. Szybko, sprawnie i tanio - co więcej - w tym samym czasie.
Ponieważ moja droga do pracy trwa ok. 40 minut - bez względu na środek komunikacji - zaczęłam wozić ze sobą książkę. Dzięki temu, że ktoś inny siedział za kółkiem i zgrzytał zębami na krakowskie korki, ja mogłam oddawać się czytaniu. Można więc powiedzieć, że w magiczny sposób zyskałam czas na nadrobienie zaległości w lekturze :)
Po kilku dniach odebrałam z warsztatu mój "ukochany" pojazd. Spojrzałam ze zniechęceniem na zamarznięte szyby (nie mam garażu), pomyślałam o oblodzonej jezdni (zbiegło się to z krótkotrwałą tegoroczną zimą), bezproduktywnym staniu w korkach i koszcie przejazdów tam i z powrotem i nagle mnie oświeciło: a na cholerę mi to?
Poszłam po rozum do głowy: wyrobiłam sobie bilet miesięczny i zostawiłam samochód pod domem.
Przesiadka z samochodu do autobusów komunikacji miejskiej pociąga za sobą same plusy:
- ekologia: jeden producent spalin mniej
- krakowski korek mniejszy o jeden pojazd (właściwie o dwa, gdyż pół roku wcześniej jeździliśmy z mężem na dwa samochody, później uznaliśmy, że możemy dojeżdżać do pracy razem)
- nie irytuję się bezczynnym tkwieniem w korku, skrobaniem szyb itp.
- nie mam problemów z parkowaniem
- mam czas na czytanie książek
- bilet miesięczny na dwie linie autobusowe kosztuje mnie 41 zł miesięcznie (zamiast ok. 600 zł wydawanych na samo paliwo, nie licząc innych kosztów utrzymania samochodu)
- zamiast wsiadać do samochodu pod domem i wysiadać pod biurem, codziennie dotleniam szare komórki spacerem z domu na przystanek (ok. 0,4 km) i z przystanku do biura (ok 0,7 km), a jak wiadomo ruch na świeżym powietrzu jest człowiekowi potrzebny - zwłaszcza teraz, gdy na sezon zimowy musiałam zaprzestać biegania :)
Szczerze mówiąc ani trochę :) Jak już muszę gdzieś jechać, to jadę, ale nie odczuwam w związku z tym żadnej przyjemności - po prostu konieczność.
Ha ha ha, jak mało trzeba do szczęścia :)
OdpowiedzUsuńKomunikacja miejska to nie jest zły wynalazek.