Nie mówię o tym, że każdy powinien mieć jakieś wzniosłe cele, że od razu musi być pełnym zaangażowania społecznikiem przenoszącym góry, że musi odkrywać w sobie złoża talentu, choć wierzę, że każdy nosi w sobie taką iskierkę, która sprawia, że robi coś lepiej niż inni, z większą radością. Myślę, że wystarczy nawet drobiazg, choćby zamiłowanie do rozwiązywania krzyżówek :) czy robienia na drutach.
Czasami taki impuls przychodzi w dzieciństwie - ja całe życie wiedziałam, że chcę pisać książki, układałam sobie w głowie tysiące historyjek, które teraz, w "dorosłym" życiu (Ha, ha, ha... Taka do bólu dorosła i poważna to ja już chyba nigdy nie będę) sklejam w całość i nadaję im kształt. Są ludzie, którzy odkrywają to coś znacznie później i również wkładają w to całe serce - tak jak on - mój domorosły bohater - a od wczoraj człowiek, który pokonał maraton.
Jestem z niego dumna.
Ile osób, które znacie przebiegło maraton?
A poniżej przykład szlachetnej idei, towarzyszącej pewnej dość zabawnej grupie maratończyków, którzy biegli, aby wspomóc chore dziecko. Podziwiam panów nie tylko za wytrwałość - wszak dystans budzi respekt, ale przede wszystkim za pozytywną energię związaną z imprezą oraz - dość prozaicznie - za to, że chciało im się taszczyć ze sobą cały ten rynsztunek :)
Wielki szacunek dla Spartan!!!