W moim mikrokosmosie nie ma czegoś takiego jak Halloween.
Jest dzień Wszystkich Świętych i modlitwa nad grobami tych, co odeszli.
Zaduma nad grobem najważniejszym...
Pamiętam nasze pożegnanie w szpitalu. Tato był nieprzytomny.
Wiedziałam że umrze od momentu, gdy zabrało go pogotowie. Już wcześniej
ciężko chorował - udało mu się przedłużyć życie o jakiś czas - wyrwał
się z chciwych szponów śmierci.
Pamiętam jego dłonie spoczywające na białej, szpitalnej kołdrze.
Szorstkie, ciepłe, pomarszczone, dziwnie suche - wręcz nieludzkie. I
pamiętam te same dłonie dotykające w dzieciństwie mojego rozpalonego
gorączką czoła, głaszczące mnie po główce, zawiązujące sznurówki...
Pamiętam, jak siadałam u niego na kolanach i czytałam na głos artykuł
z ogromnej płachty gazety zaścielającej niemalże pół stołu. Tato
pomagał mi tylko przy literowaniu skrótów, reszta szła płynnie.
Pamiętam, jak podnosił mnie pod pachy i podrzucał wysoko, pod sam
sufit. Uwielbiałam adrenalinę, która wydobywała z mojego gardła krzyk
radości i strachu zarazem. Sufit oddalał się i przybliżał, a ja z jednej
strony bałam się, że uderzę w niego głową, a z drugiej strony ufałam,
że tato nigdy w życiu nie zrobiłby mi krzywdy.
Los poplątał nasze życiowe ścieżki.
Tato już od paru lat spogląda na mnie z nieba.
Wyznam Wam coś bardzo osobistego: kiedy skończyłam pisać Madzię Kociołek pomyślałam:
- Tatku, nigdy Cię o nic nie prosiłam, ale teraz, gdy siedzisz sobie u
Pana Boga za piecem - proszę Cię - szepnij Mu na ucho parę słów o mnie.
Pomóż mi wydać tę książkę.
Minęło kilka tygodni. Nadszedł dzień imienin Taty. W mojej skrzynce
e-mailowej pojawiła się wiadomość, że książka została zaakceptowana
przez Wydawnictwo Szara Godzina. Termin wydania przewidziano na dzień
moich imienin. (W rzeczywistości ta data została później przesunięta o
jeden dzień)
Nie mogę oprzeć się myśli, że wydanie książki jest prezentem z zaświatów - od Taty na moje imieniny.
Śpij spokojnie Tatku...